Rzepa, choć jest dość popularną rośliną, to nie tak często, jakby na to zasługiwała, gości na naszych stołach.
Wystarczy krótki rekonesans po warzywniakach a nie umknie naszej uwadze fakt, że nie wszędzie kupimy czarną czy białą rzepę, raczej jej krewną a właściwie „pierwowzór”, czyli rzodkiew. Ta ostatnia należy do rodziny kapustowatych, posiada trzy odmiany i kilka tak zwanych kultywarów. Właśnie zarówno biała jak czarna rzepa są takimi kultywarami (odrębna roślina, będąca wynikiem odpowiednich zabiegów hodowlanych) posiadającymi unikatowe właściwości.
Co sprawia, ze warto mówić czarnej rzepie? Mówić a przede wszystkim spożywać. Otóż korzeń rzepy posiada cenne glikozydy, których lotne związki wzmagają ukrwienie skóry, pobudzają wydzielanie soków trawiennych i żółci. Z kolei bogactwo związków siarki wspiera procesy odkażające organizm a zgromadzone enzymy i witaminy (C, B1 i B2, PP) sprawiają, że rzepa jest doskonałym źródłem zdrowia.
Nie bez znaczenia jest fakt, że bulwy rzepy mają znaczne pokłady soli mineralnych (potasu, żelaza, wapnia, magnezu, siarki i fosforu), które maja niebanalny wpływ nie tylko na stan naszego zdrowia ale również wyglądu, kondycji i samopoczucia.
Skoro uzgodniliśmy, że czarną rzepę warto spożywać, pozostaje pytanie; jak to uczynić, wszak jej smak nie dla wszystkich jest rarytasem.
Najprostszy sposób, to starcie obranej (niekoniecznie) bulwy na grubej tarce, połączeniu z marchwią i odrobiną selera, po czym wszystko można wymieszać z odrobiną winnego octu lub oliwą z oliwek, w ostateczności pochodnymi śmietany (choć tego ostatniego nie zalecam).